piątek, 25 października 2013

Rozdział 3.

http://www.youtube.com/watch?v=Uj1AOKUPYTY


~ 3 miesiące później ~
*NOELLE*

To był pierwszy raz, kiedy byłam sama dłużej niż jeden dzień, odkąd przeprowadziłam się do Marca. Czułam się bardzo dziwnie w tych pustych pomieszczeniach. Nie mogłam znaleźć sobie miejsca. Były chwile, kiedy jak pijana obijałam się o ściany w poszukiwaniu jakiejś cząstki mojego chłopaka. Kiedyś lubiłam być sama, a samotność była częścią mnie. Lecz było to zanim poznałam, jak smakuje miłość. Bo Marc był moją prawdziwą miłością. Był tym, kogo nazywa się bratnią duszą. Po sześciu miesiącach spędzonych z nim byłam tego pewna. To on sprawił, że budziłam się z uśmiechem na ustach. Nie miałam go dosyć i byłam pewna, że za 50 lat nadal nie będę miała. Tak, wiązałam swoją przyszłość z nim. Nie wyobrażałam sobie swojego życia za ileś tam lat bez niego. Fakt, że kiedyś weźmiemy ślub był tak pewny, jak to że 2+2 równa się 4.
A teraz byłam sama. To było nowe dla mnie uczucie. Od dwóch dni budziłam się bez jego ramienia przerzuconego przez moje biodra. Bez jego czułego pocałunku na dzień dobry. Zamiast tego miałam telefon na powitanie i na dobranoc. Bo Marc wyjechał na zgrupowanie. Liczyłam dni, ile pozostało do jego powrotu. Dzisiaj były to już tylko trzy. Coraz mniej czasu pozostało do tego, jak wejdzie do domu i znajdę się w jego bezpiecznych ramionach. A jak na razie, by zabić tęsknotę, założyłam na siebie kolejny przesiąknięty jego zapachem T-shirt, usiadłam w jego ulubionym fotelu z Niną na kolanach i zabrałam się za czytanie książki, którą pozostawił mi w prezencie, bym się nie nudziła.
Nie dane mi było nacieszyć się czytaniem. Kiedy kończyłam drugi rozdział, rozdzwonił się mój telefon. Myślałam, że to Marc dzwoni, by pochwalić się jak było na treningu, ale nie, to była moja lekarka. Dziwne. Naszło mnie jakieś złe przeczucie. Zdusiłam je w sobie i z uśmiechem odebrałam telefon.
- Dzień dobry, co tam słychać?
- Witaj Noelle. Jest coś, o czym musimy porozmawiać.
- Czemu jest pani taka poważna? - zaczęłam czuć przerażenie - coś się stało?
- Porozmawiamy o tym w moim gabinecie, dobrze? Dasz radę pojawić się jeszcze dzisiaj?
- Oczywiście, zajęcia zaczynam dopiero o 16:30.
- W takim razie do zobaczenia.
Nie wiem, czy mi się to nie wydawało, ale pani Carvalho brzmiała jakby miała się rozpłakać. Niee, pewnie po prostu była zmęczona po nocnym dyżurze. Złe przeczucie nadal mnie nie opuszczało, szczerze mówiąc - wzmogło się. Ubrałam się i pojechałam do szpitala.

***

Od 10 minut stałam przez drzwiami szpitala i nie potrafiłam tam wejść. Powróciły do mnie wspomnienia tych wszystkich zabiegów, igieł, nieprzespanych nocy, gdy płakałam ze strachu, że umrę. Przy Marcu, gdy nie widziałam szpitali, tak łatwo było o tym wszystkim zapomnieć, on nigdy nie pytał o blizny, a ja nie chciałam mu opowiadać o moich koszmarach z przeszłości. Byłam zdrowa, a to było moje nowe życie. Wystarczył jeden moment, gdy Marca nie ma przy mnie, a cały ten strach powrócił. "Nie możesz się bać, Marc byłby rozczarowany" powiedziałam sobie w końcu i weszłam do szpitala. Znałam drogę na oddział na pamięć, spędziłam tam tyle lat swojego życia. Kiedy przechodziłam przez hol wszystkie pielęgniarki się do mnie uśmiechały, znałam je i to bardzo dobrze. Przez tyle lat zastępowały mi rodzinę i przyjaciółki. Były jedynymi osobami, którym mogłam się zwierzyć poza Anną. Ich uśmiechy dodały mi otuchy. Wzięłam głęboki oddech i zapukałam do drzwi gabinetu doktor Carvalho.
- Dzień dobry, chciała mnie pani widzieć. 
Uśmiech zamarł mi na ustach, kiedy zobaczyłam jak wielka powaga i smutek malują się na twarzy mojej, niezwyciężonej przecież, pani doktor. Wstała zza biurka, podeszła do mnie i przytuliła mocno. Poczułam jak mój policzek robi się mokry. Mokry od jej łez. Po raz pierwszy w życiu płakała przy mnie. Po chwili otarła twarz ręką i na nowo wróciła na nowo moja znajoma pani doktor. Spojrzałam na nią przerażona.
- Co się dzieje?
- Noelle, nie wiem, jak Ci to powiedzieć.
To jedno zdanie sprawiło, że wiedziałam już, że moje złe przeczucia na pewno się spełnią.
- Może bez owijania w bawełnę?
- Usiądź - westchnęła - Twoje doskonałe wyniki spędzały mi sen z powiek.
- Ale dlaczego? - zdziwiłam się.
- Bo były zbyt dobre. Nikt tak nagle nie zdrowieje. Początkowo chciałam wierzyć w cud, ale cuda nie istnieją. Liczy się tylko nauka. Oddałam Twoje próbki do ponownego badania.
W oczach mojej lekarki ponownie pojawiły się łzy, a ja patrzyłam się na nią tępym wzrokiem i czekałam na to, co jeszcze mi powie.
- Noelle, tak bardzo mi przykro. Te nowe wyniki mówią, że masz przerzuty.
- Ale przecież to nic nie znaczy? - tym pytaniem próbowałam sobie dodać otuchy, choć w głębi serca już wiedziałam, że Carvalho ma rację
- Poprzednie wyniki, te sprzed Twojego wypisu, nie były Twoimi wynikami, a kobiety zza ściany.
- Ale...ale jak to?
- Osoba odpowiedzialna za wyniki tamtego dnia była po mocno zakrapianej imprezie urodzinowej. Pomyliła naklejki z nazwiskami. Już została zwolniona.  

- Co mi to da? - zapytałam.
Nie czułam nic. Po prostu nic. Jakby nagle jakaś tajemna siła wcisnęła przycisk "off" w moim mózgu.
- Tak mi przykro. Przejdźmy do najważniejszych rzeczy. Musisz na nowo podjąć leczenie. Ale, przykro mi to mówić, przedłuży Ci to życie tylko o dwa lata. 
- Czyli co, zostały mi dwa lata życia?
Lekarka popatrzyła na mnie smutno. Czekała, jak zacznę płakać. Ale ja nie miała zamiaru. Przecież już dawno pogodziłam się z tym, że umrę.
- Czy leczenie muszę odbywać tutaj?
- Nie, pierwszą fazę lepiej żebyś przeszła gdzie indziej. Oczywiście jeśli chcesz. Kiedy pojawisz się na oddziale?
- Jeszcze nie wiem, skontaktuję się z panią. Dziękuję za rozmowę, miłego dnia.
Drzwi gabinetu zamknęły się za mną. A mnie uczucia dopadły z całą siłą. Osunęłam się na kolana i zaczęłam płakać. Podbiegły do mnie pielęgniarki próbując pocieszyć, ale ja nie mogłam się uspokoić. Nie chciałam umierać, nie wtedy, kiedy poznałam, co to prawdziwe życie.

***

W końcu udało mi się jakoś uspokoić i wróciłam do domu. Przebrałam się w bluzę Marca, przytuliłam się do Niny i zwinęłam w kłębek na łóżku. 
Patrzyłam tępo w ścianę. Nie potrafiłam już płakać. Czułam pustkę. Dlaczego świat jest taki niesprawiedliwy, tyle wycierpiałam, a on dał mi tylko pół roku szczęścia ? Czym zawiniłam? Nie bolało mnie to, że umrę. Nie, z tym pogodziłam się już dawno temu. Bolał mnie fakt, że pozostawię Marca samego. Tak bardzo go kochałam, a będę musiała go opuścić. To nie było sprawiedliwe. Najlepiej, by było, jakbym go nie poznała. Oszczędziłoby to cierpienia i łez. Po co ktoś postawił go na mojej drodze, skoro prawie od razu miałam go utracić ? Był całym moim życiem. Pokazał mi, co to szczęście. Nauczył mnie kochać, otworzył moje serce. Dla niego chciałam być lepsza. A teraz to wszystko nie miało znaczenia, bo to był koniec. Mój koniec. Nie liczyłam "tych dwóch lat, które mi pozostały". Miałam je spędzić na leczeniu, które i tak miało się nie powieść. Gdyby nie było Marca, to bym się na to nie zgodziła. Ale chciałam walczyć dla niego. Chciałam, by był ze mnie dumny. Nawet jeśli miałam go zostawić.
Anna przyjechała wieczorem. Zadzwoniłam do niej, kiedy wracałam do domu. Nie mogłam być sama tego wieczoru. Chciałam, by poparła mnie w decyzjach, jakie podjęłam.
- Kochana ty moja! - wykrzyknęła, gdy zobaczyła moją czerwoną od płaczu twarz.
Łzy w końcu popłynęły. Nie potrafiłam już ich trzymać w sobie, kiedy podjęłam ostateczną decyzję. Anna przytuliła mnie mocno i pozwoliła, bym wypłakała się na jej ramieniu. Dopiero gdy udało mi się jakoś uspokoić, zapytała:
- Co się stało?
- Mam raka.
- Nie żartuj sobie.
- Nie żartuję. Tamte wyniki nie były moje. Ktoś się pomylił w laboratorium. Carvalho zleciła analizę moich próbek jeszcze raz, bo moje dobre wyniki nie dawały jej spokoju. No i okazało się, że mam przerzuty. Zostały mi dwa lata życia.
Anna wpadła w furię, gdy to usłyszała. Jeszcze nigdy nie widziałam jej tak wściekłej. Już zadzwoniła do swojego prawnika, który miał przygotować oskarżenie przeciwko szpitalowi. Próbowałam ją przekonać, że to nic nie pomoże, ale nie chciała mnie słuchać. Myślę, że to był jej swoisty sposób na pogodzenie się z sytuacją. Chodziła w tę i wewte po pokoju nie mówiąc ani słowa. Przerażona Nina skuliła się obok mnie na łóżku. Nagle Anna usiadła w fotelu i wybuchnęła płaczem. Był to tak niecodzienny widok, że aż zamarłam. Ona zawsze była tą silniejszą z nas. Jeśli płakała, to tak, był tego nie widziała. Dzisiaj musiało być naprawdę strasznie, skoro odważyła się pokazać mi swoje łzy. Wstałam i przytuliłam ją.
- Noelle, co teraz będzie?
- To samo, co sobie ustaliłyśmy. Będziesz żyła swoim życiem. Wyjdziesz za Davida, bo jeśli nie, to będę go nawiedzać z zaświatów. 
Anna uśmiechnęła się przez łzy.
- Nie wiem, czy dam radę.
- Musisz - powiedziałam z przekonaniem - zawsze byłaś tą silniejszą.
- Tylko dlatego, że muszę być taką dla Ciebie. Co będzie, jak Ciebie zabraknie? W kim odnajdę swoją siłę?
- Nadal we mnie. I w miłości do Davida. Zaczniesz nowe życie. Takie, jakie myślałam, że mi będzie dane.
- Proszę Cię, nie mów tak.
- Ale dlaczego? Przecież moje życie się już skończyło! - wykrzyknęłam.
- Wcale nie! Zostały Ci dwa lata życia.
- To nie będzie życie. To będzie marna egzystencja pomiędzy jednym zabiegiem, a kolejnym. Życiem nazywam czas, kiedy jestem przy Marcu. A ten czas już się skończył. 
- Co masz na myśli?
- Ostatni raz widziałam go dwa dni temu.
- I zobaczysz za trzy, jak wróci ze zgrupowania - przerwała mi.
- Nie, to był ostatni, ostatni raz - moje oczy na nowo wypełniły łzy - muszę go zostawić i zniknąć z jego życia.
- Ale dlaczego? - Anna była bardzo zaskoczona.
- Nie mogę wnieść tej całej choroby do jego życia. Był częścią mojego nowego, ale teraz nadszedł czas, bym powróciła do starego. Było cudownie, ale trzeba się pożegnać. A najłatwiej będzie zrobić to, gdy nie będę go widzieć. Wtedy będzie bolało odrobinę mniej.
- Jesteś pewna? Przecież on Cię kocha.
- Ja też go kocham. I właśnie dlatego muszę go zostawić.
- Nie rozumiem...
- Kocham go tak mocno, że nie potrafię tego opisać. Jest moją drugą połówką, moim szczęściem, moją podporą, powodem, dla którego wstaję z łóżka. I właśnie dlatego nie mogę pozwolić, by widział,, jak umieram. Jak z dnia na dzień staję się coraz słabsza, a choroba niszczy mnie od środka. Muszę oszczędzić mu tego smutku i bólu.
- A nie sądzisz, że on jednak chciałby być przy Tobie?
- Nie. Nie pozwolę na to. On nie może cierpieć.
- Nie uważasz, że będzie cierpiał, jeśli go zostawisz?
- Uważam. Ale jeszcze bardziej będzie, kiedy zobaczy, jak umieram. Lepiej będzie, jeśli będzie myślał, że go zostawiłam. Pocierpi i zacznie żyć na nowo. 
- Skoro tak twierdzisz..
- Tak, jestem tego pewna. 
Podjęcie tej decyzji kosztowało mnie tak wiele. Moje serce rozpadło się na kawałki. Ale to była cena, jaką przyszło mi zapłacić za szczęście Marca. Byłam więc gotowa ją ponieść. Odejdę i zachowam wspomnienia o nim i tym, jak cudownie się przy nim czułam. To one z czasem pozwolą mi odejść. I odejdę szczęśliwa, bo przeżyłam prawdziwą miłość.
Anna pomogła mi się spakować. W między czasie rozmawiałam z doktor Carvalho i zdecydowałam się na podjęcie pierwszej fazy leczenia w Madrycie. Tam łatwiej mi będzie zapomnieć. Spakowałam wszystkie zdjęcia, jakie zrobiłam sobie z Marciem, oraz wszystkie rzeczy, które mogłyby mu o mnie przypomnieć. Tak szybciej ruszy do przodu. A ja wzięłam ze sobą jego bluzę oraz książkę, którą mi podarował przed wyjazdem. Jedyne, co mi po nim pozostanie poza zdjęciami i wspomnieniami. Wychodząc z mieszkania, zostawiłam na łóżku kartkę:
"Kocham Cię, ale muszę odejść"








~~~~
CZYTASZ = KOMENTUJESZ

Rozdział zadedykowany mojej kochanej Justynce, z którą spędziłam dzisiaj dzień <3